Mistrzostwa Świata w austriackim Zell am See były najważniejszym celem w drugiej części sezonu, a w dodatku najcięższym wyścigiem, w którym startowałem. Do kategorii „naj” na pewno warto dodać organizację zawodów, ze wszystkimi niuansami takimi jak wszechobecny porządek, czy doskonale zaopatrzone i zorganizowane bufety. Może się to wydawać banałem, ale przy temperaturze ok. 35 stopni woda jest jedyną rzeczą, o której się myśli w trakcie zawodów. Poza wielkim wysiłkiem i zaciętą walką, osiągnięty rezultat bardzo optymistycznie nastraja mnie do rywalizacji w kolejnym, drugim sezonie triathlonowym 🙂
Do Austrii przyjechałem w czwartek wieczorem, aby spokojnie przygotować się do startu i zapoznać z najtrudniejszymi elementami na trasie wyścigu. Na miejscu był ze mną trener Jakub Czaja, dzięki któremu miałem ogromne wsparcie przed, w trakcie i po zawodach. Zameldowaliśmy się w przepięknej miejscowości Rauris, gdzie byliśmy chyba jedynymi zawodnikami, co na pewno stwarzało komfortowe warunki do oczekiwania na start.
W piątek razem z Kubą udaliśmy się na wspólny trening w jeziorze i pewnie mało kto uwierzy, ale płynąłem szybko. Przez cały ostatni miesiąc przed Mistrzostwami Świata duzo czasu poświęciłem na wspólne pływanie z trenerem.
Po piątkowym treningu skoczyłem do biura zawodów, gdzie odebrałem pakiet startowy. Wieczorem zapoznałem się ze zjazdem na trasie rowerowej. W sobotę wyszedłem na krótkie rozbieganie z Kubą, a resztę dnia spędziłem na ładowaniu węglowodanami 🙂
Start zawodów był zaplanowany na niedzielę o godzinie 11:10. Dzięki zdobytemu doświadczeniu na Mistrzostwach Europy i Świata ominął mnie nieprzyjemny stres przedstartowy związany z rangą zawodów. Z tego powodu wysoko zmotywowany i zdeterminowany, spokojnie czekałem na 4-godzinną walkę.
START!
Od samego poczatku do nawrotu cały czas płynąłem w dużej grupie, co było dla mnie wielkim sukcesem (wcześniej w grupie stałem tylko na starcie). Niestety po nawrocie trochę się pogubiłem i w dodatku uwikłałem w jakieś małe szarpaniny. To skutecznie zmieniło mój styl poruszania się w wodzie i opóźniło koniec pływania.
Na rowerze jechało mi się świetnie, chociaż po raz pierwszy nie starałem się dokręcać za wszelką cenę, bo w głowie miałem plan aby pobiec jak najszybciej. Wynik konkurencji rowerowej oceniam na bardzo dobry. Do pierwszej trójki PROsów zabrakło mi jedynie 5 minur i taka sytuacja zdecydowanie napawa optymizmem. Od pierwszego kilometra biegłem z trudnościami, ale jeszcze zgodnie z planem w tempie ok. 3:40min/km. Następne kilometry zamiast przyspieszać, zwalniałem. Nie wynikało to ze zmiany taktyki, ale warunków jakie panowały na trasie i z nienajlepszej reakcji mojego organizmu. Temperatura oscylowała w okolicach 35 stopni i jedyną rzeczą którą miałem w głowie, to BUFET!
Nie przypomniam sobie, żebym kiedykolwiek dał z siebie tyle, ile w trakcie tego biegu. Wydaje się to ironiczne, bo mój rezultat biegowy jest relatywnie najsłabszy w stosunku do pozostałych. Rywalizacja w wysokich temperaturach okazała się dla organizmu wielkim wyzwaniem oraz uciążliwością dla moich trzewi, które cały czas mi przeszkadzaly oraz dodawały specyficznego grymasu na twarzy. Na metę wpadłem i padłem 🙂 Totalnie wycieńczony, przez długi czas nie mogłem dojść do siebie, ale niesamowicie cieszę się z tego osiągnięcia. Mimo końca sezonu triathlonowego, nie mogę się doczekać kolejnych startów. W kwestii moich dolegliwości na biegu nie doszukuję się niczego specjalnego i traktuję to jako brak doświaczenia w startach przy bardzo wysokiej temperaturze. Teraz mam to za sobą i liczę, że kolejnym razem będzie mi dużo łatwiej:)
Za chwilę kończę regenerację i zabieram się do dalszych przygotowań. Jesień to moja ulubiona pora roku, bo zaczynam sezon biegowy. Najważniejszym startem bedzie debiut w maratonie we Frankfurcie.